wtorek, 20 lutego 2018

Perspektywy -1-

Złotowłosy chłopiec siedział sztywno na krańcu kanapy, trzymając na kolanach pewne zniszczone i podarte na brzegach zdjęcie. Jego wzrok, zamiast mieć utkwiony w owym przedmiocie, skierował na nieistniejący punkt przed sobą. Oczy niemal przyzwyczaiły się do tego uciążliwego szczypania, z którym radziły sobie nieprzerwanym potokiem łez. Lecz jego serce nadal nie mogło zrozumieć. Nadal się sprzeciwiało, wybijając swój buntowniczy rytm.
Przecież osoby na fotografii były uśmiechnięte. Zapewne też szczęśliwe. Więc dlaczego...
- Naruto! Jesteś w domu? - rozniósł się donośny głos i odgłos domykanych drzwi. Mimo tego chłopiec nadal trwał w swoim odrętwieniu. Zdawał się odłączony od rzeczywistości.
- Naruto? - zaniepokojony, ponownie przywołał imię podopiecznego.
Wchodzący do salonu Jiraiya, upuścił torbę z zakupami, która z charakterystycznym dźwiękiem zwiastowała stłuczeniem się szklanych produktów. Dowodziła temu powiększająca się biało-pomarańczowa kałuża, która przesiąkając przez niepraktyczną, ale ku zadowoleniu świata ekologiczną torbę, wsiąkała w niebieski dywan pokrywający salon.
- Co się... - zaczął, szybko doskakując i klękając przy chrześniaku. Jednak, gdy zrozumiał, co chłopiec dzierży w dłoniach, westchnął ciężko.
Wiedział, że ta sprawa kiedyś wyjdzie na światło dzienne, ale nie podejrzewał, że będzie zmuszony wyjaśnić to wszystko Naruto już w wieku dziewięciu lat. Jego spojrzenie z przejętego zmieniło się na łagodne i jednocześnie wypełnione bólem. Wspomnienia odżyły, gdy przyglądał się dłużej czerwonowłosej kobiecie.
- Skąd masz to zdjęcie? - zapytał spokojnym tonem. Nie otrzymując odpowiedzi poderwał się z klęczek, co jego stare stawy w kolanach przyjęły z głośnym skrzypnięciem. Usiadł koło chłopca, zagarniając go ramieniem do swojego boku. Przez to napotkał parę zaskoczonych błękitnych tęczówek, które świadczyły o tym, że chłopiec dopiero teraz zwrócił uwagę na towarzystwo opiekuna. Uśmiechnął się uspokajająco, wskazując głową na fotografię.
- Znalazłeś to w moim gabinecie, prawda? - Właściwie nie musiał pytać.
W swoim pomieszczeniu miał wiele pamiątek, w tym właśnie albumów. Nic dziwnego, że ciekawska natura Uzumakich, porywczość młodości i solenny zakaz grzebania w jego rzeczach sprawiły, że nadeszła owa, nieprzyjemna chwila.
Pogłaskał chłopaka po złotej czuprynie wiedząc, że Naruto był w tych sprawach jak zwierzątko- trudne sprawy wprawiały go w zagubienie, a dotyk i opanowany ton rozmówcy sprawiał, że potrafił się wyciszyć. Tak też było i w tym przypadku. Drobne ciałko rozluźniało się stopniowo, a z gardła mimowolnie wydobywały się zadowolone pomruki.
- Jesteś zły?- usłyszał zachrypnięty głosik. Naruto spoglądał na niego nieśmiało, ukazując zaczerwienione oczy. Chociaż teraz już nie szkliste. Mężczyzna zaprzeczył od razu, kręcąc głową.
- Nie obwiniam cię o to. Powinieneś wiedzieć już dawno - przyznał, czując poczucie winy.
Mimo młodego wieku, Naruto był już bystrym chłopcem i dostrzegał nieprzychylne spojrzenia mieszkańców, czy usłyszał strzępy okropnych plotek na temat swojej rodziny. Mimo zakazu zastępczego burmistrza wiedział, że ludzie żyli utratą ich wspaniałego Namikaze, obwiniając o wszystko Kushinę i niewinnego temu wszystkiemu Naruto.
A przecież to był dobry dzieciak. Mimo wszystko, jeden szczegół doprowadził do stanu, gdzie cała osada pogardzała Uzumakim, przypisując mu winy matki.
- Dzisiaj w akademii, Iruka pytał się kim są nasi rodzice - szeptał Naruto. Pociągał noskiem, wtulając się bardziej w większe ciało opiekuna. - Gdy doszło do mnie, cała klasa popatrzyła na mnie... patrzyli na mnie tak... - zagryzł wargę. - Czemu oni patrzą na mnie, jakbym był jakimś potworem?
- Naru... - Chciał zaprotestować, ale chłopiec gwałtownie oderwał się od niego. Zeskoczył z kanapy stając przed chrzestnym z zaciśniętymi piąstkami.
- Czemu oni wszyscy mnie nienawidzą!? - krzyczał sfrustrowany, maltretując przydługie kosmyki, gdy zaczął za nie ciągnąć. Z policzków, z tymi charakterystycznymi znamionami w kształcie lisich wąsów, spływały kryształowe krople. - Dzieciaki w szkole mnie unikają, a ich rodzice wciąż i wciąż powtarzają, aby się do mnie nie zbliżały. Czemu gdy mieszkańcy słyszą moje nazwisko krzywią się i...
Jiraiya przyciągnął z powrotem chłopca, zamykając go w szczelnym uścisku. Nic nie mówił i nie reagował na jego sprzeciwy. Po prostu trzymał łkającego chłopca, chcąc go uspokoić. Chciał go zapewnić, że będzie przy nim, że będzie dobrze.
- Dlaczego ich tu nie ma? Czemu nie ma z nami taty? - zdołał powiedzieć między kolejnymi szlochaniami.
- Wszystko ci wytłumaczę, Naruto. Ale będziesz musiał zaakceptować fakt, że twój ojciec już nigdy do ciebie nie wróci...

***

Jadąc nieprzerwanie od trzech godzin, wiadomym było, że prędzej, czy później pewien czarnowłosy osobnik da upust swoim niezadowoleniom. I tak to był cud, że do erupcji doszło dopiero teraz, a nie na wstępie, gdy wsiadał do samochodu.
- Czy dopasowujesz się do tej zacofanej wsi, niemal jadąc na wstecznym? - warknął, odpinając pas.
- Co robisz, Sasuke? - jęknął strachliwie Itachi, próbując nie wjechać do najbliższego rowu, gdy jego brat przechodząc na tylne siedzenia specjalnie potrącił go łokciem.
- Nie widać? - Położył się na fotelach opierając nogi o boczną szybę. - Abyś zrozumiał, mój ty niedomyślny braciszku, wyciągam kopyta.
Starszy Uchiha jedynie zachichotał. Wiedział, że Sasuke urządzając całe to przedstawienie, nie miał na uwadze rozprostowanie zesztywniałych kończyn, lecz właśnie to frazeologiczne znaczenie.
- Nadal się boczysz o tą przeprowadzkę?
- Jasne, że nie! - warknął, na chwilę się unosząc, by szepnąć jadowicie do ucha kierowcy. - Każdy byłby zadowolony, gdyby go wyrzucili z idealnej rodzinki prosto na jakieś zadupie.
- Sasuke - westchnął Itachi.
Dostrzegł już pierwsze zabudowania Konohy. Zbliżali się do celu, co przyjmował z ulgą, ale też ze strachem.
Co zrobi Sasuke, gdy już go wypuści z auta?
Podejrzewał, że musi zawiadomić policję i straż pożarną, aby uważali na potencjalne incydenty. W swojej studenckiej karierze młody Uchiha już szczycił się swoją pokaźną uczniowską kartoteką, która niestety ujrzała światło dzienne. Może normalnie przeszłoby to bez większego echa, ale już nie w przypadku ich rodziny.
- Zaakceptuj to, Sasuke. Masz spędzić wakacje w naszej letniej rezydencji, a w tym czasie ocenię, czy dojrzałeś na tyle, aby wrócić na studia. - W odpowiedzi usłyszał jedynie pogardliwe prychnięcie.
Jedynym plusem było to, że Sasuke jeszcze go słuchał, ale oczywistym było, że ma głęboko gdzieś jego słowa. Jednak Itachi nie tracił jeszcze nadziei w odróżnieniu do ich rodziców, którzy zamierzali całkowicie skreślić jego braciszka. Jednak Sasuke to nie nieudana inwestycja, lecz człowiek. A człowiek potrafi się jeszcze zmienić.
Sasuke musiał się uspokoić. Musiał ochłonąć, zanim walnie jeszcze raz swojego opanowanego brata i spowoduje wypadek, w którym skończy się ta żałosna próba resocjalizacji.
Dorwał się do ich zapasów, z których zostały jedynie jakieś poobijane owoce, czy rozwalona kanapka, której chleb zjednoczył się z pomidorem tworząc artystyczną paćkę. Mimo to wygrzebał ocalałą butelkę wody i cieknący termos z typowo zimną herbatą.
- Daleko jeszcze? - zapytał siląc się, aby nie nadużywać zbyt wiele zwierzęcych warkotów.
- Kilka kilometrów i dojedziemy do centrum- odpowiedział wesoło Itachi. - Za chwilę wjedziemy do miasta. Jestem ciekawy, jak to się wszystko zmieniło. Słyszałem, że pewien burmistrz przyczynił się do całkiem niezłej modernizacji i...
- Będziesz dalej mnie karmił tymi ochłapami, czy zajedziemy gdzieś na jakiś obiad? - przerwał ten ciekawy wykład. Głód nie pomagał w próbach uspokojenia, a jeszcze Itachi zachwycający się tą podrzędną wiochą dokładał swoje trzy grosze.
- W sumie też jestem głodny- przyznał zerkając przez lusterko. - Nic nam już nie zostało?
- Wolisz kandyzowane jabłko, puree z banana, czy mały zraszacz zielonej herbaty, którą choć raz mogłeś właściwie zaparzyć, a nie zalać zimną wodą? - zapytał słodko. Nagle jego twarz rozjaśnił krzywy uśmieszek. - Mamy jeszcze pieczywo pomidorowe z serem, które powinieneś jeść łyżką, której, tak jak normalnego jedzenia, nie mamy.
- No już, już - rzucił uspokajająco. - O! Tu reklamują jaką restaurację! ,,Habanero'' - brzmi cudownie!
- Jeśli znów zaciągniesz mnie do jakiejś meksykańskiej knajpy, od razu zapowiadam, że nic nie tknę, a ty nie otrzymasz ani jednej rolki papieru, gdy będziesz uprawiał jogę na kiblu - zastrzegł groźnie.
Dobrze pamiętał wariacie ekscesy Itachiego w kuchni i ten poroniony pomysł z maratonem kulinarnym dla poszerzenia horyzontów smakowych.
Okazało się, że ostre przysmaki działają jednakowo na układ pokarmowy Uchihów, co spowodowało okresem rekonwalescencji przez najbliższe dwa dni. Przez ten czas Sasuke poprzysiągł, że już nigdy nie zaciągną go do podobnej jadłodajni, a zwłaszcza w towarzystwie brata.
Jednak obecny przypadek mógł pominąć. Groziła mu śmierć głodowa, a nie zamierzał się zniżać do jedzenia tych odpadków, które zaczęły już przeprowadzać wszelkie procesy chemiczne zaczynające się od fermentacji.
- Piszą, że to tradycyjna kuchnia - bronił się Itachi. Zatrzymał się niedaleko budynku, na którym widniało ogłoszenie.
Wielka, czerwona papryczka szczerzyła się do nich i zapraszała do spróbowania najlepszego w okolicy ramen. Małym druczkiem dodano, że serwują również mięso z grilla, czy owoce morza, ale było to tak drobne, że jedynie wyborowe zdolności wzrokowe braci mogły im pomóc to rozszyfrować.
- Może być- mruknął Sasuke wracając już na przedni fotel. Jednakże tym razem jego brat nie otrzymał niespodziewanego uderzenia.
- To dobrze, bo i tak musielibyśmy się zatrzymać - przyznał ze śmiechem Itachi.- Natura wzywa.
- Trzeba było nie chlać tyle herbaty! Mogłeś chociaż wypić tą z tego termosu, który tworzy nam basen na wycieraczce! - wyrzucał z siebie Sasuke, mając dość nieplanowanych postojów.
Podczas ich podróży Itachi zatrzymywał się już z sześć razy, co przedłożyło ich męki w blaszanej puszce, której musiała akurat teraz popsuć się klimatyzacja.
Dla urozmaicenia rozrywek jego nadpobudliwy braciszek wyśpiewywał większość piosenek lecących z jego ulubionej radiostacji, przez, co na jednej ze stacji paliw, gdy to kierowca poszedł za potrzebą, Sasuke bezceremonialnie odłączył radio i wyrzucił je przez okno. Wtedy po groźbach dotyczących zostawienia Itachiego przy kolejnym postoju nie zatrzymywali się aż do teraz.
- Masz szczęście - mruknął wreszcie Sasuke, gdy jego brzuch zaburczał donośnie. Itachi zaśmiał się w odpowiedzi.
Parkując już pod miejscem docelowym, Sasuke bezzwłocznie opuścił samochód trzaskając drzwiami. Miał wrażenie, że cały śmierdzi tym popsutym jedzeniem, a spocone po podróży ciało nie mogło wydzielać przyjaznych środowisku zapachów.
- A co z... - Itachi zaczął wskazując na ich zapasy, ale widząc mordercze spojrzenie Sasuke uśmiechnął się lekko samemu zbierając się za sprzątanie.
Po chwili kierowali się już do środka lokalu, który był całkiem przyzwoicie urządzony. Już sam wygląd budynku zrekompensował tą widzianą wcześniej reklamę, tworzoną przez bandę przedszkolaków. Restauracja nie posiadała dużego parkingu, ale nawet to nie świadczyło o tym, że w środku może być już tyle ludzi. Wchodząc przez przeszklone drzwi zderzyli się z prawdziwą bombą zapachów, która stworzyła w ich nosach prawdziwe pobojowisko, a żołądki zmusiła do najdziwniejszych prób akrobatycznych. Sasuke musiał przyznać, że już dawno się tak nie ślinił i to już na samym wstępie.
Mimo tego miłego początku zostali również przywitani ciekawskimi spojrzeniami. Reszta klientów, a zwłaszcza żeńska populacja, niemal zsunęła się z krzeseł widząc dwójkę wysokich, przystojnych braci. Sasuke było to obojętne, a Itachi rozpromienił się mając okazję do kolejnego błaznowania i ośmieszania swojego brata.
Restauracja była podzielona na klasyczne boksy zawierające dwie wygodne kanapy i kwadratowy stoliczek. Naprzeciwko wejścia ustawiono obszerną ladę, zza której dostrzegało się część kuchni. Było to również miejsce dla klientów, aby móc dla rozgrywki oglądać przygotowania posiłków. I tam też skierowali się bracia.
- Cudownie! - krzyczał Itachi, wertując wiszącą nad ladą kartę. - Mają nawet dango, a do tego herba...
- Jak dokończysz to słowo, to wiedz, że będziesz szedł do domu na piechotę. I to nie do tego tutaj, ale prosto do Tokio - zagroził bratu, samemu szukając czegoś dla siebie.
Próbował się nie irytować podnieconymi szeptami najbliższych dwóch dziewczyn, które były na tyle wygłodniałe, że ich obfite posiłki nie mogły ich nasycić i musiały przestawić się na pożeranie wzrokiem Sasuke.
- Może wam pomóc? - dobiegł ich męski głos, a po chwili zza lady wyszedł masywniejszy chłopak z rumianymi policzkami. - Jestem Choij. Pracuję w Habanero od dwóch lat, a wcześniej byłem stałym klientem. Więc śmiało możecie pytać o każde danie.
Sasuke nie zamierzał komentować, że jest dobrze widoczne jego powiązanie z gastronomią, a zwłaszcza wtedy, gdy kucharski fartuch prawie nie wytrzymywał przy zapięciu w obszernym pasie. Itachi wiedział, że w takich sprawach Sasuke może być bardzo bezpośredni, więc sam zrobił krok do przodu uśmiechając się z wdzięcznością.
- Itachi Uchiha - przedstawił się grzecznie, szturchając lekko Sasuke, który obojętnie spoglądał na pobliską roślinę, która mogła być jakimś drzewkiem cytrusowym. - A to Sasuke, mój młodszy brat.
- Ooo… - zachwycił się szatyn. - Słyszałem o waszym przyjeździe od Shikamaru. Jego ojciec pracuje w urzędzie burmistrza. Sprowadzacie się na stałe?
- Nie, raczej na...
- Są jakieś wolne miejsca? - przerwał nagle Sasuke, mając dość tej przyjemnej wymiany zdań, która nijak była mu teraz potrzebna. Co gorsza całym lokalem zawładnęła cisza, aby każdy mógł się przysłuchiwać ich rozmowie, co jedynie utwierdzało go w przekonaniu, że ma ochotę zjeść, a po tym zabunkrować się w posiadłości na całe lato. Ludzie tutaj byli nawet bardziej prowincjonalni i wścibscy niż podejrzewał.
- Aaa, tak! Jasne! - Choji zreflektował się pocierając frotką spocone czoło. Właśnie, co wyszedł z kuchni, a pojawienie się nowych twarzy w ich mieścinie nie pomagało się skupić. - Dam wam jakieś lepsze miejsca. Macie szczęście, bo zdążyliście w odpowiednim momencie.
Wskazał im pobliski boks, co Sasuke przyjął z ulgą. Chociaż teraz byli zakryci przed resztą lokalu, a wystawieni na pożarcie ludzi przy ladzie, mimo tego ich widownia znacząco się zredukowała.
- Jakim momencie? - podchwycił Itachi z gwiazdkami w oczach.
W wielu restauracjach był świadkiem różnych atrakcji począwszy od gotowania na żywo, a kończąc na serwowaniu posiłków w chmurach, czy nawet po ciemku, gdzie kelnerzy posiadali noktowizory, a goście odgadywali smak nieznanych im potraw.
Zanim szatyn zdążył otworzyć usta, drzwi się otworzyły i w lokalu na nowo rozbrzmiały żywe rozmowy i radosne okrzyk.
Zaciekawiony tą zmianą Sasuke wyjrzał przez szparę w boksie dostrzegając wchodzącego mężczyznę. Nie mógł dojrzeć szczegółów, ale wcale nie musiał. Po chwili owy mężczyzna stanął przed ich stolikiem zaszczycając ich najszerszym uśmiechem jaki kiedykolwiek widział Sasuke. Do tego cała osoba, zaczynając od jego złocistych kosmyków aż do błękitnych oczu, zadawała się wypleniona światłem.
-Nowi klienci? - rzucił wesoło, poprawiając torbę na ramieniu. - Jestem Naruto Uzumaki, właściciel restauracji.
Ku zdziwieniu Itachiego, a przede wszystkim samego Sasuke, brunet zerwał się z miejsca podchodząc do blondyna. Wyciągnął dłoń, tym samym mając idealny pretekst, aby z bliska przyjrzeć się nieznajomemu.
- Sasuke Uchiha - przedstawił się, ściskając mocno opaloną dłoń, która bardzo kontrastowała z jego bladą. Nie kończąc szokować, uśmiechnął się lekko, co nie było podszyte kpiną, czy pogardą.
Miał wrażenie, że ten wyjazd nie będzie tylko stratą czasu, a jego perspektywa stała się niecodziennie optymistyczna. Podejrzewał też, kto mógł za to wszystko odpowiadać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz